czwartek, 22 sierpnia 2013

Chapter 1.

Spojrzałam w prawo. Na błękitnej ścianie wisiało kilka złotych ramek, a w nich zdjęcia. Pod nimi stała stara zabytkowa komoda koloru ciemnej czekolady. Na niej srebrna szkatułka i jakieś papiery. Podeszłam bliżej i uśmiechnęłam się pod nosem. Na wszystkich zdjęciach widziałam tych samych ludzi. Ciemnooka blondynka w ramionach bruneta, uśmiecha się delikatnie. Na następnym zdjęciu oboje stykają się nosami, a w tle widać morze. Dziewczyna w białej sukni stoi naprzeciwko bruneta ubranego w garnitur, który trzyma ją za prawą rękę. W lewej ma malutką wiązankę z czerwonych róż. Pozostałe zdjęcia były podobne. Spuściłam głowę, i spojrzałam na niewielką szkatułkę przede mną. Ostrożnie otworzyłam wieczko. W środku znalazłam muszelki, otwierany wisiorek i białą kopertę podpisaną: 'George'. W wisiorku znajdywało się zdjęcie uśmiechniętej blondynki.
-Muszą się bardzo kochać - pomyślałam.  Moja ciekawość kazała sprawdzić także zawartość koperty.
,, Kochany George!
Piszę do ciebie z kilku powodów. Pierwszy jest taki:
Kocham Cię ponad wszystko. Musisz to zapamiętać, do końca swojego życia. Nigdy nie kochałam kogoś bardziej, jednakże...

Czasami los każe nam zrobić coś innego. Mi właśnie kazał. Na pewno nie wiesz. Nie chciałam Ci mówić, bo wiedziałam że mnie znienawidzisz. I zapewne po przeczytaniu tego listu tak zrobisz. Po naszym ślubie miałam depresję. Ale nie z powodu tego, że zostałam Twoją żoną. Ja... Ja byłam w ciąży. Tak. To z tego powodu dosięgła mnie depresja. Nie mogłam się pozbierać. 3 tygodnie po ślubie uciekłam. Nie wiesz też o tym, ponieważ byłeś na wyjeździe służbowym. W mojej głowie kłębiło się wiele sprzecznych myśli. Zrobiłam to. Rzuciłam się z klifu. Jednak to nie pomogło. Wzięłam dużo leków przeciwbólowych. Nadal nasze dziecko żyło. Dlatego zaczęłam po prostu uderzać w mój brzuch. Pół godziny po tym co przed chwilą opisałam, poroniłam. Zaczęłam krwawić. Pozbyłam się go. Mojego problemu. Później zorientowałam się co zrobiłam. Nie chciałam żyć. W momencie w którym to czytasz, Twoja żona jest daleko stąd. Uznałam Cię za wroga. A raczej Twojego nienarodzonego potomka... "

- No nieźle - pomyślałam. Rodzina ma poważny problem. Ciekawa jestem co z tym 'George'em' się dalej stało. Załamał się? Otrząsnął? Może teraz chodzi na jakąś terapię? Tak mnie to ciekawi...  Potrząsnęłam kilka razy głową. Nie tym teraz powinnam się zajmować. Praca czeka. Rozejrzałam się dookoła. Ani śladu Harry'ego, Louisa czy nawet Dana. Ciekawe co takiego robią. Jednak szybko dowiedziałam się, słysząc śmiechy wszystkich trzech, dobiegające z górnej części domu. Wbiegłam zwinnie po schodach. Harry albo Louis powiedzieli by z pewnością że 'wskakiwałaś po tych schodach jak sarenka'.
Uśmiechnęłam się pod nosem. Rozrabiaki. Na każdym kroku trzeba ich pilnować. No może nie w pełnym znaczeniu tego słowa. Chodzi mi o to, że czasami mają zbyt bujną wyobraźnię. Tak, to chyba o wiele bardziej pasuje.
- Chodźcie! Spróbujemy jechać na stojąco na skuterze, z talerzem na głowie i łyżką z jajkiem w ustach! - powiedział kiedyś Louis. Nie no, po tym co usłyszałam po prostu zaczęłam tarzać się po ziemi. Niestety mówił poważnie. Dłuugo musiałam później wybijać im ten szalony pomysł z głów. Kochane debilki. Weszłam do jednego z pięciu ogromnych pokoi. Była to akurat sypialnia. Louis jak to on, skakał po ogromnym 'łożu' bo to po czym skakał nie zasługiwało na miano normalnego łóżka. Na białej pościeli widać już było bardzo wyraźnie ciemne ślady butów śmiałka skaczącego po materacu. Harry rzucał poduszkami w ścianę, a poduszek było mnóstwo. Gdzieś tak około dziesięciu albo dwunastu. W każdym razie z niektórych leciały piórka. A Dan? Dan jak Dan, pisał krwistoczerwoną szminką po ogromnym lustrze, wiszącym naprzeciwko "łoża", czekajcie... Co tam pisze? Chyba "Idiota". Niestety Dan ma brzydki charakter pisma i trudno się z niego rozczytać. A wracając do tego co działo się w sypialni. Stanęłam w drzwiach i nie mogłam się ruszyć. Ze zdziwienia otworzyłam usta. Stałam tak przez kilka minut, a chłopcy do tego czasu mnie nie zauważyli. nic dziwnego. Tacy byli zajęci swoją 'ciężką' pracą. Głośno odchrząknęłam. Wszyscy trzej w jednym momencie się na mnie spojrzeli. Uśmiechnęłam się.
- Co takiego ciekawego porabiacie? - powiedziałam próbując ukryć uśmiech. Wszyscy mieli przerażone miny.
- My... to znaczy.. oni... - chciał wytłumaczyć się Louis.
- Nie zwalaj na nas ! - obronił się Harry.
- Jak możecie robić taki bałagan... beze mnie? - spytałam wskakując na 'łoże' . Zaśmiali się nerwowo bo już myśleli że na nich nakrzyczę. Szybko złapałam za poduszkę i rzuciłam nią w leżącego na brudnej pościeli Louisa. Od razu mi oddał. Śmialiśmy się wszyscy, bo po chwili cała nasza czwórka skakała po materacu.
Nasza radość trwałaby dłużej, gdyby nie to że usłyszeliśmy wjeżdżający na podjazd samochód. Wszyscy stanęliśmy jak na komendę. Spojrzeliśmy po sobie. Szybka ucieczka. To coś, czego nienawidzę w swojej pracy. Zaczęliśmy rozglądać się po pokoju. Same okna dachowe. Na palcach wyszliśmy z sypialni, i każdy wszedł do innego pokoju. Serce mi przyspieszyło. Zrobiło mi się gorąco. Nerwowo szukałam okna w pokoju do którego weszłam. Wyglądało mi to na biuro, no ale kto co lubi. Ściany pomalowane na szaro, biurko, wielka lampa i mnóstwo papierów. Spojrzałam na wiszący zegar. 15.45. Można się było spodziewać że w tych godzinach ludzie wracają z pracy. Ugh... gdzie ja miałam oczy? Trudno. Teraz to się trzeba szybko wydostać z tego domu. Zobaczyłam w kącie okno. Podbiegłam do niego i ostrożnie otworzyłam. Od parapetu w dół, po ścianie ciągnął się ciemny daszek. Wybiegłam z powrotem na korytarz.
- Chłopaki! - krzyknęłam cicho. Każdy wyszedł z pokoju. Pokazywałam gestami żeby znalazłam wyjście. Na palcach podbiegli do okna które znalazłam. Harry i Louis wyjrzeli przez nie, i kiedy zobaczyli że pod parapetem jest daszek uśmiechnęli się.
- Brawo Charlie. - szepnął Lou. - W nagrodę każdy z nas stawia ci piwo.
- Dziękuję, ale teraz zmykamy! - odpowiedziałam nerwowo. Wyszłam ponownie na korytarz. Usłyszałam trzaśnięcie drzwi samochodu. Dan stał już na daszku i patrzył na Lou, który już przekładał nogi przez parapet. Drzwi wejściowe domu otworzyły się i zamknęły. Osoba wchodząca do domu kaszlnęła dwa razy. Mężczyzna. Kurwa. Z kobietami jest łatwiej. Wróciłam do pokoju. Harry był już na dachu. Zaczęłam przekładać nogi przez parapet, kiedy nagle usłyszałam zamknięcie drzwi wejściowych, które oznaczały że mężczyzna ponownie znalazł się na dworze.
- Szybko! Wskakujcie! - szepnęłam do chłopaków. Harry wskoczył do środka. Louis i Dan byli już na dole. Schowali się za garażem i czekali. Przestraszona patrzyłam ze Stylesem co będzie dalej. Mężczyzna [pewnie ten George] otworzył drzwi czarnego bmw. Wziął z niego teczkę i postawił  na czerwonej kostce brukowej. Rozejrzał się dookoła. Jego wyraz twarzy mówiła "coś mi tu nie pasuje" . Zamknął drzwiczki auta i skierował się w stronę garażu. Za garażem było ogrodzenie, więc chłopcy nie uciekną. Widząc co się kroi, pobiegłam do sąsiedniego pokoju, chwyciłam za stojącą tam ciężką lampę i rzuciłam nią w okno. Wróciłam do Harry'ego. Mężczyzna stanął. Odwrócił się i ruszył w stronę drzwi wejściowych domu, zabierając po drodze teczkę. Styles wyszedł na daszek, i pomógł mi wyjść. Zeskoczył z niego, i pokazał mi gestem żebym zrobiła to samo. Pokręciłam głową.
- Nie.
- Proszę cię. Skacz.
- Boję się Harry.
- Złapię cię Charlie, zaufaj mi, proszę.
Zacisnęłam mocno oczy i zeskoczyłam z daszku prosto w silne ramiona Harry'ego. Uśmiechnął się do mnie.
- Widzisz?
- Dziękuję.
Postawił mnie na ziemi i pobiegliśmy najszybciej jak się da do Lou i Dana.
- Dobra gołąbki, później się będziecie miziać, teraz musimy uciekać.
- Dzięki Lou, ale nie jesteśmy parą.
- Jasne. Wszyscy tak mówią.
- Możemy iść?
- Okey, zrobimy tak. Najpierw pójdzie Harry, później złapie Charlie, następnie idzie Dan, ja na koniec.
- Idziemy.
Harry wdrapał się zwinnie po wysokim, czarnym ogrodzeniu i bez problemu przez nie przeskoczył. Lou pomógł mi się wdrapać i po chwili byłam po drugiej stronie. Dan robił to chyba najdłużej, bo George był już na piętrze. Kiedy Lou przeskakiwał przez ogrodzenie, mężczyzna podchodził do okna. Schowaliśmy się za garażem. Naciągnęłam mocniej czarną czapkę na głowę, i powoli wyjrzałam zza budynku. George wyglądał przez okno.
- HULIGANI! JESZCZE RAZ WAS ZOBACZĘ, OSOBIŚCIE ZABIJĘ WŁASNYMI RĘKOMA! OBIECUJĘ! WANDALE! DZWONIĘ PO POLICJĘ! - krzyczał z okna.
- Uciekamy! - pisnęłam.
 * * * * *
- To wszystko?
- Tak, dziękuję.
- Osiem funtów.
- Proszę.
- Dziękuję. Zapraszamy ponownie!
Wyszłam z Harrym ze sklepu. Złapał mnie za rękę. Spojrzałam się najpierw na nasze złączone dłonie, później na niego. Uśmiechnął się do mnie.
- Harry...
- No co? Wstydzisz się mnie?
- Nie... ale Lou i Dan...
- W końcu powinni się dowiedzieć.
- Nie teraz Harry.
- Dobrze. Jeszcze nie teraz. Ale akurat w tej chwili nie ma ich z nami. Przeszkadza ci to że trzymam cię za rękę?
- Nie.
- No więc?
- Wygrałeś mistrzu.
- Dziękuję. - pocałował mnie delikatnie w policzek. Uśmiechnęłam się pod nosem. No tak. Mój Harry.

* * * * *

- Co tak długo! Mecz się już zaczął! - krzyknął niezadowolony Louis na wejściu. Zdjęłam buty z nóg. Razem z Harrym weszliśmy do salonu, gdzie chłopcy już się rozsiedli. 
- Była kolejka, nie marudź. Ważne że jest. - uspokajał go Harry, wyciągając puszki na stół. Lou od razu chwycił jedną z nich i szybkim ruchem ją otworzył. Upił łyk i westchnął.
- O taak... tego mi brakowało..... - Dan zrobił to samo i rozłożył się wygodniej w fotelu. Harry usiadł na kanapie i poklepał miejsce obok siebie, żebym usiadła. Podeszłam do niego.
- Ja idę pod prysznic. -szepnęłam mu na ucho.
- Nie zostaniesz? - spytał.
- Nie. Nie za bardzo interesuje mnie piłka nożna.
- Co to za tajemnice gołąbki? - wtrącił Lou.
- Żadne.
Wskoczyłam szybko po schodach, i weszłam do swojego pokoju. Otworzyłam szafę i wyciągnęłam z niej jakąś koszulę. Weszłam do łazienki i zamknęłam za sobą drzwi. Zdjęłam z siebie ubrania w które byłam dzisiaj ubrana. Weszłam pod prysznic i odkręciłam wodę. Ciepła woda spływała po moim ciele. Nuciłam przez chwilę jakąś melodię, ale przerwał mi głośny krzyk " GOOOOOL! ". Chłopcy. Stałam jeszcze kilka minut, i wyszłam spod prysznica stawiając stopy na zimnej posadzce. Wytarłam się miękkim ręcznikiem i ubrałam w koszulę. Wyszłam powoli z łazienki i zeszłam na dół. Chłopcy nadal siedzieli przed telewizorem. Po cichu weszłam do kuchni i zaczęłam wyciągać rzeczy potrzebne do zrobienia tostów. Kiedy układałam szynkę i ser na chleb, Harry zaszedł mnie od tyłu i przytulił. Lekko podskoczyłam.
- Pomóc księżniczce?
- Harry...
- Nie przejmuj się nimi. I tak już ledwo żyją.
- Dobrze. Po prostu dziwnie się czuję.
- Spokojnie. - włożyłam tosty do tostera. Odwróciłam się do niego twarzą.
- Ja po prostu nie wiem czy powinniśmy im powiedzieć o.... nas.
- Dlaczego? Lou to mój brat, a Dan zrozumie.
- Ja.... ja się boję.
- Nie ma czego. - usłyszałam skwierczenie sera. Wyciągnęłam grzanki i położyłam na talerzu.
- Chcesz jednego?
- Nie będę ci zjadał. Jesteś głodna.
- Od jednego nie umrę.
- No dobrze. - kiedy skończyliśmy jeść, umyłam talerz i poszłam na górę.
- Dobranoc księżniczko. - szepnął i pocałował mnie w czoło. Wyszedł i zamknął drzwi, a ja po kilku minutach zasnęłam.


__________________________________________________________________
Ta dam! Jest rozdział pierwszy! Pewnie nudny, ale. Komentarze mile widziane :)


coś mi się dziwnego dzieje. pod " jakąś koszulkę" i "byłam dzisiaj ubrana" są linki. Przepraszam za zamieszanie :)







poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Prologue.

Wiesz może jak to jest, kiedy kogoś kochasz i jednocześnie nienawidzisz?Ja tak.
To przykre kiedy stracisz swój skarb, prawda? Głupie pytanie. Oczywiście !
Dla mnie skarbem i szczęściem była rodzina. Niestety. Dzisiaj nawet najmniejszy błąd, może zniszczyć wszystko. Wszystko co kochasz. Wszystko co masz. Wszystko.
,, ...Nic nie trwa wiecznie..."
Ludzie nie są święci, a tym bardziej ja. Charlotte to, Charlotte tamto. Dlaczego po prostu nie Charlie? To pełne imię, przypomina mi o tym pięknym życiu, które kiedyś miałam. Jedna osoba była najważniejsza. Nawet ważniejsza od pozostałych. Ta, która w najgorszych momentach pomagała ci przezwyciężyć strach. Ból. Nawet pomogła przejść przez głupotę, którą teraz dobrze widać.
Dziadziuś. Nigdy dziadek. W moim słowniku nie było i nie ma takiego słowa. To on, mój bohater, mój Anioł Stróż, czuwał. Wtedy kiedy było źle, i wtedy kiedy dobrze. Było, minęło. Niestety.
,, ...Nic nie trwa wiecznie..."
 Taak. To chyba cytat którego się trzymam. Ale przecież to prawda! Nic nigdy nie trwa wiecznie. Więc kiedy wydaje ci się że to sen, mówisz: ,, To nie dzieje się naprawdę! " , lepiej korzystaj póki możesz. Później będziesz żałować, że nie spróbowałeś.

Dlaczego życie jest do dupy? Chyba nikt nie zna pełnej odpowiedzi, na to pytanie. Ale ja znam je w połowie.

Jest w nim za dużo cierpienia i bólu. O wiele za dużo.

Kiedy los w końcu chce dać ci trochę przyjemności, uważasz to za podstęp, odrzucasz. Biegniesz, potykasz się. Upadasz, umierasz.

Korzystaj z tego co masz, bo kiedy tego zabraknie... po prostu.... umierasz....i koniec.


______________________________________________________________________________
o taak ! prologue już jest! do kompletu brakuje mnóstwa komentarzy! czekamy!

Bohaterowiee...

Charlie.

Niall.

Avril.
Harry.
Scarlett.
Louis.
Caroline.


Katie.

Zayn.

Liam.

Daniel.









                                  
________________________________________________________________
A oto i bohaterowie! Niedługo dodam prolog. Mam nadzieję że czekacie cierpliwie :D